Śmierć użytkowników portali społecznościowych to delikatny, ale i bardzo aktualny temat. Przy zachowaniu wszelkich bieżących trendów, w 2065 roku ilość tak zwanych „martwych kont” na Facebooku zrówna się liczbowo z profilami osób żyjących. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu każdej godziny umiera… 428 osób korzystających z serwisu. Jego administracja umożliwia oczywiście usunięcie danej strony rodzinie, jednak, bądźmy szczerzy, wypełnienie formularza, w którym załączyć trzeba chociażby skan aktu zgonu to procedura, której nie podejmie się (z niewiedzy bądź lenistwa) wielu krewnych. Tym samym konta-widma albo giną w gąszczu tych aktywnych, albo stanowią rozszerzenie swoistego wirtualnego cmentarza In Memoriam.
A, właśnie, a propos cyfrowych pomników trwalszych niż ze spiżu. Niektóre aplikacje, jak choćby rozszerzenie LivesOn na Twitterze, pomagają w osiągnięciu nieśmiertelności dosłownie. Promowany sloganem „When your heart stops beating, you’ll keep tweeting” dodatek dobiera tweety na bazie dotychczasowych preferencji osoby korzystającej z konta, przez co może ona „publikować” radosne wieści czy dzielić się ulubioną muzyką nawet z tamtego świata. Tak daleko w swoich wizjach nie posuwało się nawet wielu z co wybitniejszych autorów książek science-fiction.
Zaczęliśmy od szczegółu, ale wydaje się, że problem ma bardziej ogólną naturę. Podejście do śmierci jest bowiem w sieci specyficzne. Wina leży w dużej mierze po stronie portali informacyjnych, które swoją popkulturową, sprawozdawczą narracją (jak choćby licytujące się na ilość ofiar nagłówki) czynią z tragicznych wydarzeń coś intrygującego, tak że wiele osób śledzi niestety ludzkie dramaty „zajadając się” popcornem i czekając na więcej. W efekcie dochodzi do takich absurdów jak na przykład fabrykowanie informacji o czyjejś śmierci przez internautów. Takie plotki rozprzestrzenia się następnie lawinowo, mimo że są nieprawdziwe. Tylko w Polsce dotyczyło to niedawno takich postaci jak ex-wokalista Myslovitz i organizator Off Festivalu Artur Rojek czy Grubson (to jest już tak głupie, że trudno się nie uśmiechnąć), za granicą zaś chociażby Ricky’ego Martina.
Drugą stroną tej samej monety są internetowe księgi kondolencyjne i fanowskie zrywy związane z nagłym oprzytomnieniem i przebłyskiem świadomości, że śmierć to chyba jednak coś poważnego. W efekcie jak grzyby po deszczu wyrastają fanpage’e czy tysiące postów i wpisów składających się ze świeczek czy symbolicznych literek R.I.P. Przypomnijmy sobie tylko niedawny przypadek Paula Walkera czy, na naszym podwórku, Anny Przybylskiej.
Nieoczywisty status śmierci w świecie cyfrowym może w dużej mierze wynikać z tego, że zdigitalizowane uniwersum stało się swoistą trzecią rzeczywistością, która odczuwalnie zaingerowała w standardowy tryb „analogowego” życia (pierwsza) i umierania (druga). Wytyczne regulujące to, by osoby prywatne nie musiały żyć życiem publicznych wciąż są szeroko dyskutowane, co najlepiej pokazuje ustalone przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości i obowiązujące od 2014 roku prawo do bycia zapomnianym, które zapewnia ochronę prywatności w wyszukiwarkach. Tymczasem w wirtualnym cmentarzu z każdym dniem przybywają tysiące świeczek, zaś niektórzy zmarli, jak słynny raper 2Pac, dzięki technologii wstali już nawet z grobów. Warto być świadomym co sie dzieje na Twojej stronie wykonując audyt SEO.
Sprawdź w 90 sekund, jak Twoja strona radzi sobie w sieci!
Pod lupę bierzemy aż 70 różnych parametrów.
Odbieraj regularną dawkę wiedzy i nowości ze świata digital marketingu!
Zero spamu, tylko konkrety!
Na dobry start
proponujemy Ci bezpłatnie: